musiał zabić. Drugą kochał. A może kochał je obie. W Ewelinie było przecież tyle z tamtej. Nie miała tego powabu, tej urody co matka, ale była mu dużo bliższa. Po prostu mógł jej dotknąć, mógł ją mieć w zasięgu ręki. Tamta zawsze się wymykała. Była jak piękny, nierealny motyl, który za chwilę uleci, rozpłynie się w powietrzu... Wydało mu się, że słyszy jej oddech, że czuje go na twarzy. Gwałtownie cofnął się do tyłu, o mało nie przewracając się z krzesłem. Młodziutki kelner zrobił krok w jego stronę i zastygł, widząc, że Tadeusz sam sobie poradził. Potem już w szatni, podając płaszcze