ciepłe i czekoladowe w kolorze. Usiadłem w wygodnym fotelu gościnnym, na wprost dużego obrazu, przedstawiającego lisowczyka o surowym obliczu, gotowego siekać, palić i gwałcić. Pani Janina zakręciła się przy kawie w przedpokoiku, będącym zarazem kuchenką, i usiadła na tapczanie, naprzeciw mnie. W tym wnętrzu stawała się zupełnie inną osobą: zniknęła zabiedzona pracownica o głodowej pensji, milcząca i smutna, a pojawiła się dama o inteligentnym spojrzeniu i ujmującym, nieco ironicznym uśmiechu, swobodna i ciepła. Zrozumiałem, że wychodząc do pracy w Instytucie przyodziewa gruby pancerz nijakości, chroniący ją przed ciosami, a zrzuca go zaraz po powrocie do domu. Pani Janina ukazała mi się