ciebie. I duszne zachcenie wzmogło się tak dalece, że pomarszczyło muślinową zasłonę, a kształty zatraciły się zupełnie mojemu oku i znów poderwał mnie gwałtowny dreszcz: zerwać się i popędzić. Ale ledwie uniosłem się nieco, zdałem sobie sprawę, że nie mam dokąd popędzić, bo żadna ukochana nie istnieje, a tylko duszne zachcenie, domagając się popędzenia, zwodzi mnie i podsuwa mi kusicielsko syntetyczną wizję nie istniejącej kochanki. Znów jęknąłem głucho, a muślinowa zasłona wygładziła się i niby po mieniącej się wieczorem tafli jeziora mignęły blade cienie łóżek.<br>Przymknąłem mocno powieki z nadzieją, że znów popadnę w sen, który do rana strawi niepokój zachcenia