autobusem (nie miałam samochodu). Po wejściu do warszawskiego autobusu, mówiła głośno "pochwalonego", szukała dla mnie miejsca, często zganiając jakiegoś młodego mężczyznę sadzała mnie - zawstydzoną, młodą, dwudziestoparoletnią - siłą, a sama (staruszka) stawała przy mnie, głośno oznajmiając autobusowi:<br>- To moja Pani. Jedziemy po zakupy na bazar - uśmiechając się radośnie do wszystkich.<br>Potem zaczepiała pierwszą kobietę przede mną, czy za mną i pytała czy jest zdrowa, czy ma dzieci, do jakiego kościoła chodzi i co u nich ksiądz mówił w niedzielę na kazaniu. Wychodząc, życzyła całemu autobusowi szczęść Boże, a do mnie krzyczała:<br>- A pocekajze, a nie pędz tak jak kuń wyścigowy!!!<br>Na początku