Kanvala dostrzegł z daleka na samym krawężniku. Stał chudy, wysoki, kręcąc głową jak kwoka, która zgubiła pisklę. Krzyknął rozkazująco na tongi, bo ślepo parły na hamujący samochód, przystawały w skrzypieniu osi, postękiwaniu wołów. Malarz rozsiadł się z ulgą na tylnym siedzeniu, wsunął głowę między Istvana i Margit, pokazywał, jak można zajechać przed dom, w którym mieszkał. Droga w paru miejscach była rozkopana, zakładano rury wodociągów i kable.<br>Gromady dzieci bawiły się na jezdni, auto ściągało uwagę, gnały za nim, towarzyszyły, gładząc dłonią nagrzane blachy jak koci grzbiet. Malarz wyznaczył dwóch chłopców z sąsiedztwa do pilnowania wozu, krzyczeli na dziewczynki, żeby nie