sobie i zaklinał się. W uniesieniu planował kolejne trasy, kontynenty i kraje. Bolała go głowa od szlugów palonych w klitce. I w końcu z całej tej euforii popadł w głęboki dół. Zaczynał się bać, że życie ściągnie go na ziemię, na warszawski bruk, przykuje do klubów, dziewczyn, żon, dzieci. I zakisi się we własnym sosie gdzieś w kraju.<br>Następnego dnia rano spotkał na ulicy Wolfganga, który też wraca do Port Blair. Ma stamtąd samolot do Madrasu, gdzie przesiada się na lot do Niemiec. Przyleciał na Andamany tylko na miesiąc, ze swoją matką, starszą i miłą Frau. Wolfgang bez przerwy nawija, opowiada