Potem rozluźnił swój zielono-czerwony krawat, który spływał po koszuli niczym flaga.<br>- On nam załatwi - usłyszałem szept matki, albo mi się tak wydawało.<br>- Ładne mieszkanko - pochwalił pan Jankowski.<br>- Pan żartuje - zauważyła matka - gdzie tam ładne! Stary budynek, wilgoć po kątach.<br>- Mówię o pewnych kategoriach - odparł.<br>- Aha - matka uśmiechnęła się, pokrywając zakłopotanie. - Może usiądziecie - poprosiła zaraz - panie Jankowski złociutki, szkoda nóg. Nie czekając, aż usiądzie poszła do kuchni mrugając do mnie, żebym poszedł za nią. Otworzyła drzwiczki do spiżarki, w której oprócz kilku butelek wina domowej roboty, słoików konfitur i trochę czystej w butelce półlitrowej, były jeszcze śledzie. Cześć się moczyła, a