gdzie można było wejść na dach, by stamtąd popatrzyć na spory kawał miasta, dalekie lasy i pola, no i do ogrodu sąsiadów, gdzie czasem opalała się prawie naga Wiesia. Na lokatorskim strychu (bo drugi, wykorzystywany przez gospodarzy, był stale zamykany na kłódkę) stała wielka skrzynia na piasek przeciwpożarowy, do której załatwiały się koty, dalej leżały w kurzu stare narzędzia ogrodnicze, połamane łóżka w ilościach, które mogłyby wskazywać na to, że był tu kiedyś szpital albo burdel, wreszcie nikomu niepotrzebne książki, niemieckie i rosyjskie, pisane alfabetami, które trudno było rozszyfrować.<br>Nasze mieszkanie, pomiędzy tymi strychami, było środkową częścią poddasza, wydzieloną ze strychów przewiewnymi