od rana do wieczora i pił wódkę z całym miastem, klientów nie było tak dużo, żeby starczyło na wille dla nas dwóch. W ogóle ta cała jego statystyka sromotnie zawiodła. Żyliśmy głównie z drobnych sklepikarzy, którzy odwoływali się od domiarów i rozkładali kwity, z czym miałem mnóstwo kłopotu. Wysłuchiwałem ich żałosnych historii o głodowych dochodach, chorych matkach i teściowych, braciach-inwalidach i licznych nieszczęściach, które spadały na nich z zadziwiającym okrucieństwem. Łgali z dużą wprawą i tak mi sugestywnie ukazali dno ludzkiego losu, że wkrótce sam zacząłem podsuwać innym, mniej wprawnym, cały wachlarz najgorszych plag. Płacili mi za to więcej, ale