moimi sprzymierzeńcami. Szmer deszczu zagłuszał moje kroki, a ciemność czyniła mnie niewidocznym. Aleje parku obrastały grube graby, biegłem od pnia do pnia, wciąż pozostając w dość bliskiej odległości od tajemniczego osobnika. A on szedł szybkim krokiem, nieświadomy, że skradam się za nim.<br>Idzie do pałacu" - skonstatowałem, gdy już przed nami zama<br>jączyła czarna, ogromna sylwetka. Okna pałacu były ciemne, paliła się tylko latarnia nad głównym wejściem. Wydawało mi się, że tajemniczy osobnik zmierza wprost do drzwi. Ale nie, przystanął, jak gdyby zawahał się. Potem nagle skręcił w boczną aleję i zaczął oddalać się od pałacu. Szedł znowu w głąb parku.<br>Aleja