sięgającymi nieba i odsłaniającymi tylko jego wąską wstążkę.<br>Po dwóch czy trzech kwadransach usłyszał za sobą końskie człapanie oraz skrzypienie kół. Chłop, poproszony o podwiezienie do <name type="place">Breitenheide</>, nie zdziwił się wcale, wskazał, nie wyjmując papierosa z ust, na tył wysokiego furgonu. Chabot usiadł, odwrócony od woźnicy, i spuściwszy nogi, kontemplował zamykającą się za nim perspektywę.<br>W <name type="place">Breitenheide</>, po krótkim błądzeniu między murowanymi i drewnianymi domostwami, wśród ciemności i szczekania psów, znalazł wejście do gospody. Wstąpił na drewniany ganek, później do licho oświetlonej izby, gdzie wisiał kwaśny odór pospolitego piwa i machorki. Dzień był powszedni, nieliczni klienci opuszczali już przybytek na chwiejnych nogach