głębiej wstecz do uniwersyteckiego instytutu biologii, do posępnej sali wypełnionej akwariami, ciężkim sztucznym światłem, odorem chemii i wodorostów, ta sama twarz, wyłoniona z głębi czasu, przywrócona młodości, nie, jeszcze młodsza, wypukłe szaroniebieskie oczy, nos prosty, krótki i szeroki o widocznych otworach, miękkie pełne wargi o kącikach zagnieconych w zmarszczkę naiwnego zamyślenia, twarz człowieka, przez którego wycierpiałem najwięcej i straciłem wszystko, jeśli wszystkim nazwać jedyną możliwość szczęścia, nie, wtedy nie myślałem tak dużo, dopiero na tej dróżce, zrazu suchej i dość równej, sprężystej potem jak guma, a potem (gdy się znowu wygięła ku rzece, którą, zdawało mi się, porzuciłem na dobre wraz