potrafię, bo on był taki jakiś... nie do opisania. No mówię, że okropnie chudy, wysoki, ze czterdzieści lat, nie więcej. Owszem, nieogolony był i zalatywało od niego wódką, ale całkiem pijany nie był. I od razu wydawało mi się, że to też nieszczęśliwy człowiek. No więc przysiadł obok mnie i zapytał, co ja tu w taki dzień świąteczny robię. A ja, głupia, popłakałam się jak teraz przed chwilą i wszystko mu opowiedziałam. O moim mężu nieboszczyku, o synowej, o tych pierogach i makowcu, o siostrze, której w domu nie było. Na to on, że dobrze się składa, bo ja samotna i