policzkach, kapały z brody, ale wydawało mi się, że w jej oczach widzę więcej przerażenia niż smutku. W pewnej chwili spojrzała na mnie i ten strach zniknął, uśmiechnęła się ciepło. Koszmar, który ją dopadł, właśnie uleciał. Wytarła oczy. To było tak, jakbyśmy się nakryły nawzajem na jakimś grzesznym postępku, obie zawstydzone tym, co się stało. Po chwili odeszła, ale nie w kierunku sceny, tylko w druga stronę, do wylotu ulicy. Dla niej zabawa się skończyła, tak jak i dla mnie.<br>Wsunęłam buty i poszłam do domu, a za mną poczłapała smutna Klocia. Musiała wszystko widzieć, ale o nic nie pytała, dziś