sobą nikczemną, zapierającą oddech swawolną moc tych ludzi rozpartych za stołem. Pobladł i wzdrygnął się, jak przed nawisłym tuż-tuż, ohydnym a nieuchronnym ciosem... Jakiś dławiący spazm ściskał mu gardło, jakiś napór słów rozpaczliwy, oślepły, na nic niepomny - - <page nr=174> - Panie komisarzu! - zawołał chrapliwie. - Wiem ja, że już dawno uznany jestem za zdatnego... Nic mi już pomóc nie zdoła, bo tu... pan Czartkowski rządzi!...<br>Mamże więc jeszcze nagim ciałem wystawiać się tutaj dla waszego szyderstwa i śmiechu?... Tego ja nie uczynię, panie kamisarzu!... Odeślijcie mnie, gdzie wam się podoba.<br>- Milcz! - wykrztusił wściekle komisarz zrywąjąc się za stołem. - Milcz, łajdaku!<br> Trząsł się ad pasji