natrafiamy nagle na szlak znajomy, którego nie może sobie przypomnieć myśl, a puszczone samopas nogi instynktownie prowadzą nas naprzód jak senne konie wiozące zaspanego woźnicę raz przemierzoną koleją. Kto wie, być może natrafiliśmy przypadkiem na swoje własne, pozostawione tu kiedyś kroki, po których stopy stąpają wygodnie i pewnie jak psy zdążające węchem po własnych śladach <br><page nr=19><br> I miasto, przemierzane przez nas co dzień, oderwane paciorki obrazów, które utrwala nasz wzrok na negatywie pamięci, zrastają się w nas w jednolite pojęcie miasta dopiero nawleczone na tę niewidzialną nić rozsianych po nim naszych kroków, tę nieuchwytną mapę naszego własnego Paryża, jakże inną od Paryżów