oczy zaciągnęły się błoną mlecznej mgły.<br>Rotmistrz schwycił flaszkę. Chciał wlać do ust. Była pusta.<br>Z ust leżącego wąską nitką pociekła bura piana, zmieszana z krwią.<br>Sołomin poczuł, jak coś wewnątrz, jakaś strunka, której istnienia nigdy nie podejrzewał, naraz naprężyła się i pękła, pękła bezpowrotnie <page nr=210>.<br> Od razu opróżniał, jakby wytrząśnięto zeń wszystkie napełniające go dotychczas trociny tępym, bezmyślnym wzrokiem patrzał na martwą twarz, z której wyzierał ku niemu matczyny nos, podbródek i podkowa bolesnych ust. Machinalnie pochylił się i pocałował te wargi. Poczuł na wargach słonawy posmak krwi. Zdrewniały i bezwładny siedział sztywno jak kukła.<br>Wyjrzał księżyc. Oświetlił platformę. Zmartwiałe, obwisłe