za sobą krwawe gniazda.<br>Przemieszczali się ulicami Dabory, w morderczej gonitwie zmierzając ku Przedgrodziu. Z zaułków wynurzały się grupki i duże oddziały, krwawe, obdarte, rozkrzyczane, z rękami upaćkanymi ziemią i ludzkim ciałem, włosami lepkimi od potu, oczami błyszczącymi jak krzemień. Płynęli ulicami, starzy i młodzi, kupcy i rolnicy, drwale i żebracy, kobiety i dzieci. I psy, biegnące za ludźmi i ludzkim mięsem. Dotarli do Przedgrodzia.<br>Pierwsze szeregi zatrzymały się, następne fale popychały je do przodu, ale ludzie szli niechętnie, niemrawo, choć mieli przed sobą wolną przestrzeń. Tłum gęstniał. Krzyk zmienił się w szum, jazgot w gwar, w szmer, w ciszę. Oto