jednej z licznych wieczornych wędrówek po śródmieściu.<br>"Jeannot" chodził omijając patrole polowej żandarmerii, złożone z tęgich knechtów, ozdobionych ryngrafami wiszącymi na piersiach. Mijał żołdaków wystających grupkami w pobliżu domów publicznych, młodzieńców w luźnych marynarkach, młodzieńców w butach oficerskich, a także zwyczajnych ludzi. Minął też żebraka powtarzającego: "Jestem głodny... jestem głodny...", żebraka opartego plecami o murek pozostały z fasady wielkiej kamienicy, na której gruzach bujnie rosły teraz zielska. Po czym, przeliczywszy pieniądze, wszedł "Jeannot" do knajpki "Hawana", dosiadł barowego stołka i poprosił o wódkę "sztabową" z wermutem.<br>Patrzył po sali dobrze zatłoczonej. Kelnerzy, gnąc się jak węże pomiędzy plecami rozsiadłych szeroko gości