głębi, wyglądający jak zakładka, jak koniuszek języka, którego wystarczy dotknąć, żeby się znów otworzyła. <br><br>Blachowski wrócił, powiedział, że bliżej szosy stoi jeszcze jeden fiat i syrenka, ale drzewa zasłaniają tablice i nic nie może odczytać. Postanowiliśmy jednak pójść w kierunku domu. Z daleka widzieliśmy, że obok ziła piętrzą się pryzmy żelastwa, a ludzie, którzy przyjechali niebieską nyską, stawiają ogrodzenie. Któryś z chłopców tam pobiegł. Okazało się, że na miejscu naszego boiska będzie cmentarz. Pomyśleliśmy, że zanim przywiozą pierwszych umarlaków, jeszcze zdążymy sobie pograć. <br>Siedziałem przed domem, robiło się ciemno. Alojzy, mąż Zosi, do późnych godzin podlewał pomidory i ogórki w szklarniach