dom od górala, bez kuchni, ale za to z dziurami w dachu. Przez nie podziwialiśmy czasem rozgwieżdżone niebo. Ośrodkiem życia domowego stał się piec typu koza, ubikacją była zwykła sławojka. Opału nie mieliśmy, bo byliśmy bez pracy, czyli bez kartek i przydziału. Żona, która była dentystką, nie mogła otworzyć bez zezwolenia praktyki (a czekaliśmy na to rok), tonęliśmy więc w długach. Na dodatek nie znaliśmy tu nikogo, a i życie pośród górali, których często nie rozumieliśmy, nie było proste. Do tego spadły śniegi tak wielkie, że najstarsi bukowianie podobnych nie pamiętali. Stopniowo jednak, kiedy żona zaczęła przyjmować pacjentów, nasza sytuacja poprawiała