wpadła raczej niż wbiegła tęga, nieduża pani w zielonym pulowerze i w grubej spódnicy z tweedu. Uścisnęła dłoń Marty:<br> - Reidernowa jestem i tymczasem spełniam obowiązki pani domu, z racji męża. - Obróciła się ku zebranym: - Proszę państwa, oto jeszcze jedna towarzyszka niedoli. Też z Warszawy. Myślę, że najpierw zjemy kolację, bo ziemniaki ostygną, a potem poznamy się wszyscy lepiej.<br> Zaszurały krzesła. Pani Reidernowa umieściła Irenkę obok siebie. Okazało się jednak, że dziecko ledwie sięga główką do stołu. Zrobiło się trochę zamieszania, wszyscy poczęli się zastanawiać, co by podłożyć na krześle. Starszy pan, zwany panem Olesiem, przydźwigał rocznik oprawnego w płótno Jeźdźca i