o cholewę. Nie patrzył, jak gasną jedne gwiazdy, a zapalają się inne. Jak chmury targają granatowym, ubitym niebem, jakby chciały wyrwać chociaż kęs, choćby okruszek, niczym wygłodniałe wilki. Nie zwrócił uwagi na to, że śnieg już chrupie jak łamany marcepan na mrozie. Zaleciało zielono świerkowymi gałęziami, zwyczajna rzecz, wszak to zima i blisko święta.<br>Noc się wlokła, szarpiąc chwile, rozciągając godziny. Dyżurny ruchu Salwa z rozrzuconymi szeroko nogami drzemał na tapicerskim krześle. Chorągiewkę położył na biurku, tak niezręcznie, że przyżółkłe czerwone płótno nakryło pełny kałamarz. Z początku jedna granatowa kropla, wielka jak leśna jagoda w parnym lipcu, wżerała się w chorągiewkę