jeszcze w mieście czarna ospa, tak że codziennie po kilka pogrzebów ciągnęło ulicą, a ludzie kurczyli się w trwodze przed tym najstraszniejszym z wrogów.<br>Czas wlókł się leniwo jak strudzony żebrak, sycony obawą i troską, gdy kołysząc na przemiany to jedno, to drugie bezprzytomne z gorączki dzieciątko, siedziałyśmy w brudnym, zimnym mieszkanku bez opału, bez najniezbędniejszych rzeczy, a przede wszystkim bez oczekiwanej dobrej wiadomości. W te przesmutne, długie dnie jedyną naszą pociechą i pokrzepieniem duchowym była obecność mieszkającej w tym samym domu pani Marii Dorożyńskiej. - Równie jak my osierocona, równie nie wiedząca nic o najbliższych, sama ciężko przy tym chora, przedziwna