coś dać, skoro sami mamy ledwie po kilkadziesiąt piastrów kieszonkowego, idziemy we trzech, Albin, Felek i ja (Felek teraz zastąpił Kubę z naszej esfahańskiej trójki i znów stanowiliśmy zgrany zespół, choć Felek przerastał nas o dwie głowy), środkiem chodnika, nie patrząc na wystawy, gdzie piętrzyły się wprost niebotycznie wyroby ze złota: i diademy, i kolie, i bransolety, i naszyjniki, i kolczyki, i obrączki, i pierścienie, połyskując drogimi kamieniami,<br>i jakby tego nie było dosyć, raz po raz zbliżał się do nas jakiś Arab i pokazywał nam wspaniały złoty sygnet z wielkim brylantem, i podbiegał do szyby wystawowej, i ciął zamaszyście, i