zwiędłych. Diego zaraz naciął świeżej kosodrzewiny, której mnóstwo rosło w pobliżu. I paliliśmy ogień.<br>Trzymałam Diega za rękę, tuliłam się do niego, <page nr=27> a jemu w oczach, jak w lusterku, odbijały się płomienie, miał kolorową twarz, cień i blask pełgały po niej na przemian, księżyc tymczasem wzleciał gdzieś wysoko na niebo, zmalał, pobladł, i od tego wszystkiego, od światła, ciepła i zapachu kosodrzewiny padał na mnie coraz osobliwszy urok, i zrobiło mi się tak, że musiałam coraz mocniej ściskać dłoń Diega, bo jeszcze przypominałam sobie naszą drogę i tamto nad przepaścią, a Diego był obok, i coraz gwałtowniej coś mnie do niego