Nie mówisz tego, co naprawdę myślisz, głuptas jesteś, lepiej pójdę zrobić śniadanie - powiedziała, wychodząc. Wyszedł na świat. Rozejrzał się po obejściu. Wypatrzył suchą gałąź, otrzepał ją i zaniósł do drewutni. - I to ma sens - powiedział głośno do siebie. W sadzie u sąsiada za płotem zatrajkotały wróble i niebo tylko tam zmętniało. Później stanął na środku podwórka, wyzywająco spojrzał w niebo. Poczekał, nie doczekał się odpowiedzi. <br><br>W południe zaszedł Konstanty, w nowym szoferskim kożuszku. W jego postawie i głosie, nie mówiąc już o zachowaniu, było coś zadzierzystego, jak u dawnego huzara. Jaśniał nowinami. <br><br>Poszli do kuchni. Róża promiennie uśmiechnęła się do Konstantego