mogąc znieść wzroku starca, zarośniętego siwą skucmierzoną szczeciną, chrypiącego pośpiesznie, przymknął ukradkiem powieki. Wtedy starzec uniósł rękę i przeżegnał go. Potem jął coś szeptać, walcząc z chrypą, która wdzierała się mu nieustannie pomiędzy słowa. Ciąg tego szeptu miał jakąś monotonną melodię modlitw, powtarzał w nieskończoność ten sam rytm przyśpiewny. Później znachor umilkł, uczynił nad chłopcem obszerny znak krzyża i nie oglądając się już, poszedł do swego łóżka. Polek otworzył oczy. Starzec układa się ciężko na czerwonym sienniku, kaszle z wysiłkiem. Ostrożnie sięga pod poduszkę i wyjmuje szklaną ampułkę, z której wytacza na dłoń białą tabletkę. Połknąwszy ją, dusi w sobie przez