wolontariuszy, ale pozwolił, by w ojczyźnie Proroka Mahometa i islamu wylądowało pół miliona niewiernych cudzoziemców. Nieszczęsny król wolał prosić o pomoc Amerykanów splamionych przyjaźnią z Izraelem niż świętych wojowników, którzy w swoim rewolucyjnym i pobożnym zapale mogliby się okazać większym zagrożeniem dla tronu niż odsieczą.<br>Osama uznał to za osobistą zniewagę, a zarazem potwierdzenie, iż Saudowie, podobnie jak niemal wszyscy przywódcy muzułmańskich państw, byli jedynie marionetkami Ameryki. Fakt zaś, że pobiwszy Saddama, Amerykanie pozwolili mu pozostać na tronie, uznając jego reżim za mniejsze zło niż rewolucyjny ferment, jaki mógłby go zastąpić, stał się dla Osamy i jego towarzyszy kolejnym i ostatecznym