w tej okropnej ciszy... W miarę jak pogłębiało się milczenie i bezwład, nabierała ceny, stawała się czymś jedynie wartym upragnionym nad wszystko. Jej napastliwy głos <page nr=149> zapadał gdzieś głęboko w minione dni, nie można było wcale, mając przed sobą wargi rozchylone słabością, przypomnieć sobie bólu, jaki zadawała słowami. Rzęsy przesłaniały ogień źrenic, drapieżne palce spływały miękko w wieczór. Ulatniał się gniew, kaprysy - zostawało piękne widmo bardziej przynależne baśniom niż mężowi i córce. <br>Marta szeptała, ledwie śmiejąc poruszać półmiski: <br>- Mamusiu, może chcesz kompotu? A może lampę pozwolisz zapalić? <br>Nie odpowiadała. Po chwili jednak szczęki poruszały się znowu gestem żucia, Róża mrugała, w świetle