rajdy odbywały się zawsze w niedzielę, bo w dnie powszednie "zesłaniec" musiał pomagać w dozorowaniu robót polnych. Tych szalonych konnych gonitw bałem się tak dalece, że nie rekompensowały mi nawet faktu, iż często odbywały się one kosztem mojej nieobecności na Mszy Św. w kościele w Fordonie, z której brat mnie "zwalniał". Brat zresztą, podobnie jak ojciec, nie garnął się do kościoła, a siostra uważała, że wystarczającą porcję modłów kościelnych odbywała podczas roku szkolnego, spędzanego w klasztornym internacie. Byłem więc jedynym obiektem rodzinnym, wobec którego ojciec egzekwował nakaz religijnych praktyk, nie tłumacząc mi przy tym, dlaczego nie należy się nudzić w kościele