udziela.<br><br>Dwoje nędzarzy bladych z miłości i strachu<br>Szuka w rowie przytułku dla pieszczot bez dachu.<br><br>On jej piersi, zużytym śmiałkujące czarem,<br>Ogarnia skrzętnej dłoni przymilnym sucharem.<br><br>A ona w zmierzchach rowu źrenicami dnieje,<br>Oddając, zamiast cnoty - mus i beznadzieję.<br><br>Niedołężni od żądzy, śmieszni od pośpiechu<br>Uzręczniali się gnuśnie do żwawego grzechu.<br><br>Do jej włosów wargami wpełzał, jak do krzaka,<br>Raz tylko czułe słówko szepnął na bosaka.<br><br>I ona, nim wylgnęła z rąk uboczem ciała,<br>Raz się tylko do niego mgłą przycałowała.<br><br>Trudno im, w twardym łożu głodne żarząc brzuchy,<br>Ciułać steranych pieszczot poniszczone puchy!<br><br>Nawet w snach upojenia tkwią zadry