On jeden pośród tych snów był realny i znajomy. On, co obudził pierwszy lęk, niepokój, który nosi się całe życie. Potem wszystko opada wolno gdzieś w jamę bez dna. Rozwidnia się jakiś pokój, ciepłe krople spływają łaskotliwie do oczodołów, rośnie olbrzymi ciężar chłodnego kompresu na czole. Pod oknem, na wysokim zydlu, siedzi Dziadzia Linsrum z modlitewnikiem w dłoniach. Obok Babka na podłodze klęczy, sypiąc ziarno Zazuli, która dziobie donośnie sosnowe deski pociągnięte wiśniową farbą. Wzrok Polka spotyka ich oczy uważne, troskliwe, nieruchome.<br>- Co się stało? - pyta Polek. - Teraz jest dzień czy wieczór?<br>- Chory jesteś, Polek - mówi pani Linsrumowa. - Oj, jaki chory