dziejami naszego papieża. Chyba najgłębiej ze wszystkich krajowych literatów przeżył powołanie równolatka na Stolicę Piotrową. Numer przecież był nie z tej ziemi. Oni kombinowali sobie, pisali wiersze ku czci Stalina, załatwiali swoje drobne interesiki, wypierając się wiary ojców, gardząc narodem, tym ciemnym motłochem, a tymczasem gdzieś jakiś Wojtyła wiódł równoległy żywot. Chodził tymi samymi ulicami, oddychał tym samym zanieczyszczonym przez Nową Hutę powietrzem, ba, studiował na tej samej uczelni - najstarszym polskim uniwersytecie, i nagle okazało się, że wygrał. I to wygrał bezapelacyjnie. Ich małość zaistniała w pełnym świetle jego triumfu i majestatu. Bił ich na głowę nie tylko cnotą: wyśmialiby go