fiołkowe przyćmione światła. Jakiś lekarz w białym fartuchu przeszedł bezszelestnie przez korytarz, za nim podręczny automat niósł komplet lśniących narzędzi. Minął puste i ciemne mesy, pomieszczenia klubowe, bibliotekę, nareszcie znalazł się na swoim poziomie; przeszedł obok kabiny <orig>astrogatora</> i zatrzymał się w pół kroku, jakby pragnąc i jego podsłuchać, ale zza gładkiej tafli drzwi nie dobiegał ani dźwięk żaden, ani promyk światła, a okrągłe iluminatory były szczelnie zamknięte dokręcanymi śrubami o miedzianych głowicach.<br>Dopiero w kabinie poczuł na nowo zmęczenie. Ramiona obwisły mu, usiadł ciężko na koi, strącił z nóg buty i oparł kark na skrzyżowanych przegubach rąk. Siedząc tak, patrzył