Stoję na naszym piętrze przy oknie i opieram głowę o ręce. To przymykam oczy, to wpatruję się w blachę. Leży na niej <page nr=156> zaczepiony latawiec z papieru, który zrobili bracia Krupscy z Roullotem. Mijają minuty, wieczorny wietrzyk muska mi czoło, słońce ostatnim wysiłkiem, wspinając się na palcach, usiłuje wyjrzeć zza wzgórza. Ach, wieczór letni! Nic piękniejszego niż wieczór letni. Ciekawym, czy pozwolą grać Jance na fortepianie? Przeminą te dni niedorzeczne i spoczną w czasie, niby zasuszone liście w alkowie. Wyciągam ołówek, biorę latawiec i piszę na nim:<br>"Daremnie czekała dzień cały biedna Suzanne, żeby jej ukochany podszedł do niej. Zrazu przejęło ją