sanatorium, gdzie na ustawionych ciasno jedno przy drugim łóżkach leżały na brzuchach (to przyzwoiciej i nie sprzyja myślom o grzechu) chore dziewczynki, ale zanim później poznałem tam Polę, niewiele mnie one obchodziły, przynajmniej teraz;<br>i lgnąłem myślami do siostry Marii, która kochała mnie nie jak jedno z wielu dzieci Pana Boga, ale jak własnego syna, pierworodnego i jedynego, którego nie wiadomo dlaczego wybrała spośród gromadki innych, ponumerowanych według wzrostu od jednego do stu (mnie przypadł najpierw numer pięćdziesiąt siedem, a po pół roku przesunąłem się już o blisko dziesięć - do sześćdziesiątego piątego); bo właściwie niczym się spośród nich nie wyróżniałem, może