się ta mgła. Ani zapach tego dymu. <br>- Płochliwy jesteś - zadrwił Szarlej - jak dzieweczka. Umarlaki... <br>Nie dokończył. Rozległ się świst, gwizd i chichot, taki, że aż przykucnęli. Nad jarem, wlokąc za sobą iskry i warkocz dymu, przeleciała trupia czaszka. Nim zdążyli ochłonąć, przeleciała druga, świszcząc jeszcze straszliwiej. <br>- Zawróćmy - rzekł głucho Szarlej. - Co rychlej. Nie podoba mi się to miejsce. <br>Reynevan był absolutnie pewien, że wracają po własnych śladach, tą samą drogą, którą przyszli. A jednak po chwili przed nosami wyrosło im strome zbocze parowu. Szarlej bez słowa zawrócił, skręcił w drugi wąwóz. Po paru krokach tu także zatrzymała ich pionowa, najeżona plątaniną