karą klaczą, pomogła Hotspornowi wstać, obydwoje nurknęli w krzaki, w olszynę, przewrócili się, stoczyli po pochyłości i wpadli w wysokie paprocie na dnie jaru. Mech zamortyzował upadek.<br> Z góry, z urwiska, łomotały kopyta pogoni - szczęściem idącej wysokim lasem, za uciekającymi końmi. Ich zniknięcia wśród paproci, jak się zdawało, nie dostrzeżono.<br> - Co to za jedni? - syknęła Ciri, wygrzebując się spod Hotsporna i wytrząsając z włosów rozgniecione surojadki. - Ludzie prefekta? Varnhagenowie?<br> - Zwykli bandyci... - Hotsporn wypluł liście. - Grasanci...<br> - Zaproponuj im amnestię - zgrzytnęła piaskiem w zębach. - Obiecaj im... <br>- Bądź cicho. Usłyszą.<br> - Hoooo! Hooooo! Tuutaaaaaj! - dobiegało z góry. - Z lewa zachooooodź! Z lewaaaaa! <br> - Hotsporn?<br> - Co?<br>- Masz krew