się jak w ukropie, a kino umierało na oczach miasta. Ginęło z rąk budowlańców, jego jedyną wątpliwą formą istnienia stało się wspomnienie ludzi takich jak Zygmunt. Przypominało wielki owoc, który spadł pomiędzy okoliczne budynki z ogromnego drzewa. Tak potężnego, że jego wiszących wysoko nad miastem konarów nie sposób było dojrzeć. Gnijący w trawie dzielnicy owoc został wydany na pastwę wygłodniałych os-robotników, zachłannie dobierających się do soczystego miąższu. Żegnaj, "Grunwaldzie", nadchodzi "Belzekom"!<br>Listy wywieszono tuż obok, na specjalnie przygotowanej tablicy. Szturmowały ją kobiety. Słychać było krzyki i wzajemne oskarżenia o chamstwo. Jak za komuny, gdy masło, cukier, kilogram podwawelskiej wygłodniali towarzysze