drewniany ganek, później do licho oświetlonej izby, gdzie wisiał kwaśny odór pospolitego piwa i machorki. Dzień był powszedni, nieliczni klienci opuszczali już przybytek na chwiejnych nogach, obrzucając obcego mężczyznę w wytwornym ubraniu ponurymi spojrzeniami.<br>- Kto pan? - spytał zza szynkwasu chudzielec o ptasich rysach.<br>- Raymond Chabot, jestem Francuzem - przedstawił się grzecznie.<br>Gospodarz opuścił ręce na fartuch i przypatrywał się skonsternowany przybyszowi we fraku.<br>- Pewnie z pogrzebu... Albo stamtąd, nie daj Boże.<br>- Jak to stamtąd?<br>- Co podać? Może lepsze piwo dla pana, mam z Ządzborka.<br>Chabot napił się piwa, zagryzł chlebem ze smalcem, potem kawałkiem miejscowej, mocno wędzonej, suchej szynki. Gawędził z właścicielem