w głąb alei. Słychać było miarowy odgłos rozlicznych kroków. Pierwsza szła orkiestra kolejarzy. Za nią delegacje robotnicze z wieńcami. Delegacje młodzieżowe. Potem sztandary. Las sztandarów. Pod ich czerwienią milczący, skupiony tłum. Twarde, spracowane twarze. Starzy. Młodzi. I wreszcie, poprzedzane przez samotnego księdza, dwie ciężkie czerwone trumny wsparte na ramionach robotników. Gromadka ludzi, kobiet i mężczyzn, postępowała za trumnami. I dopiero za rodzinami zabitych tłum płynął ogromny.<br>Mimo odległości dość znacznej od razu spomiędzy obcych, nieznanych ludzi wychwycił barczystą, masywną sylwetkę Szczuki. Szedł w pierwszym szeregu, przygarbiony nieco, z opuszczonymi powiekami, ciężko się wspierając na lasce. Zaraz zresztą przesłonili go inni.<br>Czoło