ogłosiło konkurs na spikera. Nie odniosłem spektakularnego sukcesu, ale źle chyba też nie wypadłem, bo kiedy potem ktoś z laureatów, a ktoś się nie nadał, nagle po kilku tygodniach, gdy już dawno pogodziłem się z myślą, że spikera że mnie nie będzie, zadzwonił telefon z radia. Szef tzw. emisji, pan Henryk Conte, zaproponował mi ponowną próbę głosu w studiu na Zielnej, już bez konkursowej otoczki. Próba wypadła dobrze i zostałem zaangażowany na okres próbny w charakterze radiowego centaura: pół-konia (urzędnika), a pół-człowieka (spikera) z pensją, która mnie oszołomiła - trzystukilkudziesięciu złotych. Z laureatów konkursu ostał się już tylko zdobywca pierwszego