i mocna, bez cukru, Pażych jak zwykle zapomniał <br>iść rano do miasta. (Będę robił zakupy, powiedział <br>prędko Paweł, dobrze, synu, zgodził się stary, nigdy <br>tego nie lubiłem...) Pili gorzki, gorący płyn i milczeli, <br>najpierw przy zachodzącej za granatowe chmury czerwieni słońca, <br>potem w jego poblaskach, cieniach wczesnej nocy, przy lampie...<br>- Kopci - odsunął szkło Pażych. - Posiedźmy <br>lepiej tak.<br>- Jasne - skwapliwie przytaknął Paweł. - Po <br>co nam światło.<br>Od tamtej nocy zaczęli mówić "my" i lubować <br>się czasownikami, których wolno im było używać <br>w liczbie mnogiej.<br>- Przedtem - powiedział Paweł - byłem <br>sam. Wielu nas było - dodał zaraz wbrew pozornej logice. - W najmniejszym <br>zakładzie setka chłopaków