liści i drzew umarłych próchno,<br>Chłód dnia uchodzącego, nocy śmiertelny nów...<br>Zatracam się, przemijam na to, by powstać znów.<br><br>Jestem radością żagli oddychających burzą,<br>Ich walką i zagładą, gdy w głębiach się zanurzą,<br>Gdy zdarte i przemokłe jak niepotrzebny łach<br>Całują wiekuiście dna zamyślony piach.<br><br>Jestem ostatnim tchnieniem zachodzącego słońca,<br>Które codziennie kona i kona tak bez końca,<br>I oczom się wydaje, gdy na przyziemiu tkwi,<br>Czerwonym napomknieniem o mej zakrzepłej krwi.<br><br>Jestem przydrożną męką, kurzawą znojnej perci,<br>W stu bytach pogrążonym żebrakiem jednej śmierci,<br>Gdy zasłuchany w świata niepowściągliwy zew,<br>Konam na przekór sobie i żyję Bogu wbrew.<br><br>I jeno