czarnym paznokciem trzaskę, przełamał na dwie części, pokazał księdzu.<br>- Tyle żeby był skręcił lufę na lewo, byłaby żyła. - O, Materdea! - zastękał Bańczycki.<br>- A jak się ono ma? - zapytał Keller, odrzucając trzaseczkę od siebie. - Niby dobrze. Brakuje mu... - Mlika? - Ale, mleka. Krosta to straszna rzecz.<br>- A kula niestraszna? - Głupstwa gadasz, Kweller. Kula u nogi straszniejsza.<br>Bańczycki położył laskę na ramieniu, kciukiem poskrobał czoło.<br>Postali chwilkę milcząco.<br>Potem weszli obydwaj do letniej werandy, zasypanej polanami, wiązkami chrustu, paczkami i blaszanymi rupieciami.<br>W fundamencie pod kuchnią była dziura królicza.<br>Bańczycki jeszcze w śródleciu, w samą spiekotę słoneczną rozszerzył siekaczem tę czarną jamę o sypkich