Typ tekstu: Prasa
Tytuł: Rzeczpospolita
Nr: 11.25
Miejsce wydania: Warszawa
Rok: 2004
tylko sześcioro studentów chciało brać udział w zajęciach. Rektor zdecydował, że będą siedzieli w bibliotece. Nawet kloszardzi noszą pomarańczowe barwy.
- I co oni mogą nam zrobić? To nie tysiąc osób, nie dziesięć tysięcy, to całe miasto, niemal cały kraj. Nie rozstrzelają nas wszystkich, choćby sprowadzili tu całą rosyjską armię - mówi Lubomir, emerytowany inżynier, który przyjechał ze Lwowa. Swój namiot rozbił tuż przy siedzibie prezydenta na ulicy Bankowej.
Poprzedniej nocy tłum ruszył w stronę budynku, drogę zagrodziły mu oddziały milicji i wojska. Stanęli naprzeciw siebie rozgorączkowani manifestanci i młodzi funkcjonariusze uzbrojeni w tarcze, w czarnych hełmach na głowach. Wydawało się, że tłum
tylko sześcioro studentów chciało brać udział w zajęciach. Rektor zdecydował, że będą siedzieli w bibliotece. Nawet kloszardzi noszą pomarańczowe barwy.<br>- I co oni mogą nam zrobić? To nie tysiąc osób, nie dziesięć tysięcy, to całe miasto, niemal cały kraj. Nie rozstrzelają nas wszystkich, choćby sprowadzili tu całą rosyjską armię - mówi &lt;name type="person"&gt;Lubomir&lt;/&gt;, emerytowany inżynier, który przyjechał ze &lt;name type="place"&gt;Lwowa&lt;/&gt;. Swój namiot rozbił tuż przy siedzibie prezydenta na ulicy &lt;name type="place"&gt;Bankowej&lt;/&gt;.<br>Poprzedniej nocy tłum ruszył w stronę budynku, drogę zagrodziły mu oddziały milicji i wojska. Stanęli naprzeciw siebie rozgorączkowani manifestanci i młodzi funkcjonariusze uzbrojeni w tarcze, w czarnych hełmach na głowach. Wydawało się, że tłum
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego