fale, lekko tylko spienione, biegnę w przeszłość, i wyobrażam sobie, i widzę przed sobą zaśnieżone leśne pustkowia wokół Panina, ślady sań wdzierających się w stężałą od mrozu biel, rżenie koni, tej komandirowskiej dwojki, biegnącej żwawo w puchową głąb dalekiego duktu, a więc nie trzeba nimi powozić, a na baranich skórach Ludka i ja, i ta zima naszego oczarowania i zachwytu, i nie wiemy jeszcze, że nie minie kilka miesięcy, a powiemy sobie:<br>- Proszczaj, miłaja, wsiego tiebie samogo łuczszego...<br>- Proszczaj, miłyj, dobrogo tiebie puti!...<br>i te pożegnania, te rozstania napastują mnie bezlitośnie: najpierw z Sarą i babusią, i Adelcią we Lwowie, potem