i drugie robiło się zazwyczaj przy tak zwanej psiej pogodzie.<br> Doszedł do Marek w niespełna godzinę. Rzadkie zabudowania z pociemniałej cegły wyrastały prosto z lasu. Osiedle, jak kawał rudego placka, przekrajane było przez środek poczwórnymi wstęgami szyn, między którymi stał bardzo długi budynek stacyjny, z pustymi po obu stronach peronami. Martwota tych peronów, pamiętających wielki kiedyś ruch podróżnych, była przejmująca, pod ich dachami, wspartymi na żelaznych słupach, każdy krok dzwonił i kołatał wielokrotnym echem. Lewandowski przeszedł na drugą stronę rudego placka, wąskimi uliczkami minął resztę zabudowań i znowu znalazł się w lesie, porastającym piaszczyste wydmy. Wspiął się po łagodnych stokach, aż