przydymiony światłem przedwieczornym; jakiś obszerny mglisty dywan, podszyty smugami brązowymi, zgniłozielonymi i sinymi, zlewający się z niebem czarnym pasmem, co do którego spierają się przebudzeni i nienaturalnie nagle ożywieni podróżni, czy jest to Schwarzwald, czy Tyrol. W powietrzu czuć świeży, wilgotny <page nr=46> chłód. Zakręt. Już teraz otworzy się przed nami jezioro. Nic podobnego. Znów zielone ściany. Za następnym zakrętem nagły szklisty błysk. Jest. Nie, to tylko kałuża po deszczu. Ogarnia zniecierpliwienie. Jezioro, przed chwilą tak niemożliwe i niesłychane, staje się nie cierpiącą zwłoki koniecznością. Nastąpiło to mocą stanów przejściowych, łączących ze sobą wszelkie niepodobieństwa, skrajności i sprzeczności.<br>Nagle, nie spostrzegłem nawet, jak i